Wycieczki klubowe

Kvety a hory 2005

25 – 29 maja

Kvety a Hory III

Na trzecie Kvety wybrałem Góry Strażowskie, gdzie parę lat wcześniej wędrowałem z moimi studentami podziwiając niezwykły krajobraz. Wyjechaliśmy we środę po południu i skierowaliśmy się na przejście w Chyżnem. Już byliśmy w Unii, ale kontrola paszportowa na granicy jeszcze funkcjonowała. Zbliżamy się do przejścia, gdy Ula mówi, że nie wzięła ani dowodu, ani paszportu. W tym momencie okazuje się, że z kolei my nie wzięliśmy paszportu naszego syna Michała. Sytuacja robi się napięta, ale jedziemy z nadzieją, że może jakoś się przemkniemy. Michała przesadzamy na sam koniec autobusu, gdzie ma się nie rzucać w oczy.
Przyjeżdżamy na granicę, wsiada oficer i zaczyna od Uli, która jak się okazuje ma przy sobie służbową legitymację. Po dłuższych dyskusjach i prośbach ze strony całej wycieczki oficer odpuszcza i zaczyna sprawdzać kolejne osoby, niebezpiecznie zbliżając się do Michała, który z wielkim zainteresowaniem ogląda coś przez okno. Nie dochodząc do końca autobusu pogranicznik kończy kontrolę i kieruje się do wyjścia żegnany wyrazami wdzięczności za wielkoduszność. Ponieważ chwilę jeszcze stoimy na przejściu obserwuję jak podchodzi do samochodu osobowego, który właśnie nadjechał i prosi o dokumenty. Kierowca podaje mu jakiś potargany paszport. Oficer patrzy na te strzępy i pyta: Co to jest? Co mi pan tu daje?
To paszport, tylko pies mi pogryzł – odpowiada kierowca. W oficerze wzbiera złość, wydaje się, że za chwilę wybuchnie, ale nagle jakby się załamał, ostatecznie zgnębiony oddaje kierowcy potargany dokument i rzuca zrezygnowany: A jedź pan!

Pierwszy nocleg mieliśmy już na Słowacji, chyba w Dolnym Kubinie. W Boże Ciało ruszyliśmy w dalszą drogę. Zrobiliśmy przystanek za Kralovanami i udaliśmy się w głąb doliny Szutowskiego Potoku w Małej Fatrze, aż do miejsca gdzie huczał wodospad. Pięknie się prezentował, zwłaszcza, że w potoku płynęło dużo wody. Drogę uprzyjemniały barwne kwiaty oraz posadowiony we właściwym miejscu bufet. Po powrocie do autobusu, ruszyliśmy w dalszą drogę, doliną Wagu do Żyliny, gdzie był kolejny przystanek na indywidualne spacery po historycznej części miasta. Pod wieczór dojechaliśmy na kwaterę. Chyba w Sulowie? W każdym razie z ładnym widokiem na amfiteatr zbudowanych z charakterystycznych zlepieńców Sulowskich Skał, które mieliśmy bliżej poznać następnego dnia.

Podjechaliśmy naszym autobusem do m. Hricovske Podhradie i rozpoczęliśmy wędrówkę czerwonym szlakiem. Pierwszym ważnym punktem były ruiny zamku Hricov. Grzbiet Sulowskich Skał osiągnęliśmy pod Rohaczem (803 m), następnie minęliśmy Bradę (816 m) i klucząc wśród fantazyjnych form skalnych spotkaliśmy kolejne ruiny – zamku Sulov – położone już przy zielonym szlaku, prowadzącym do Sulowa.
Kolejnym celem był Strażow (1213 m), najwyższy szczyt Gór Strażowskich. Wyruszyliśmy zielonym szlakiem od północy, wędrowaliśmy bukowymi lasami, w których od czasu do czasu spotykaliśmy wychodnie wapieni. Dopiero pod samym szczytem weszliśmy na łąki z bogactwem kwiatów i rozległymi widokami. Ze Strażowa zeszliśmy czerwonym szlakiem do Cziczman, miejscowości słynnej z pięknie zdobionych domów. Na koniec pojechaliśmy jeszcze do Rajeckich Teplic, licząc, że łatwo zjemy tam kolację. Okazało się, że wprawdzie restauracji jest sporo, ale turystów jeszcze więcej i nie wszystkim udało się posilić.

Przyszła niedziela i trzeba było wracać Po drodze zrobiliśmy jeszcze krótką, ale atrakcyjną wycieczkę na Manin, wapienną górę (wapienie pienińskiego pasa skałkowego) , rozpołowioną skalistą Maninską Cieśniawą, która biegnie wąska droga. Cieśniawa ma 400 m głębokości, prawdziwa otchłań!
Droga powrotna do Krakowa przebiegła bez zakłóceń , a w każdym razie żadne problemy nie utkwiły mi w pamięci..

(Spisano w Trzech Króli, 2021)

Komentarze, uwagi, zapytania... mile widziane

Galeria

Obejrzyj relacje z innych wycieczek

Scroll to Top