Zakarpacie 2003
30 kwietnia – 4 maja
Po drugiej stronie Karpat
Do przygotowania tego tekstu zdopingował mnie jeden z uczestników tamtego wyjazdu – Rysiek Łyczak, który nadesłał mi trochę zdjęć oraz swoje reminiscencje z podróży. Okazało się, że więcej zapamiętał niż ja, toteż wykorzystałem, zaznaczone cudzysłowem, obszerne fragmenty jego listu. Wycieczka odbyła się w dniach 30.04 – 04. 05.2003 r. Oczywiście wiedziałem z poprzednich wyjazdów, że drogi na Ukrainie są kiepskie, ale i tak nazbyt optymistycznie oszacowałem czasy przejazdów. To spowodowało, że stale byliśmy opóźnieni i nie wszystkie zapowiadane wcześniej miejsca udało się nam odwiedzić. „Wyjechaliśmy z Przemyśla po południu. Stan drogi do Drohobycza nie pozwalał na rozwinięcie większej prędkości i przyjechaliśmy na miejsce późnym wieczorem. (…) Hotel, w dość opłakanym stanie, znajdował się chyba w centrum pomiędzy blokami. Z rana mieliśmy chwilę na spacer po mieście w pobliżu hotelu. Pamiętam, że koło parku, niedaleko od hotelu, natrafiliśmy na udekorowany kwiatami i flagami pomnik Stepana Bandery!!.” Na następny dzień mieliśmy jechać do Miżgirja drogą przez Stryj ale kierowcy odradzono taką trasę ponieważ, podobno, droga pomiędzy Drohobyczem a Stryjem była nieprzejezdna dla autobusu. Stąd wzięła się okrężna droga przez Użgorod do Miżgirja. Nawet nas to zaciekawiło ponieważ chyba nikt wcześniej nie przejeżdżał przez Przełęcz Użocką „ocierając” się o naszą granicę od wschodu. Na przełęczy stał podszyty wiatrem posterunek policji, która skontrolowała nam paszporty. Przejazd trwał niezwykle długo między innymi z powodu tragicznej nawierzchni dróg. Prędkość autobusu była wręcz spacerowa. Dodatkowo zrobiliśmy sobie przystanek w Użgorodzie dla rozprostowania nóg.” W Użgorodzie zwiedzaliśmy b. ładny skansen budownictwa drewnianego, unicką katedrę i XIX wieczne centrum tego węgierskiego w typie miasta, które dawniej nazywało się Ungvar. Próbowaliśmy też znaleźć znajdującą się na przedmieściach rotundę z XIV wiecznymi freskami, ale bez rezultatu. Udało mi się to pół roku później, tylko dzięki temu, że wziąłem taksówkę. Na nocleg w Miżgirju przyjechaliśmy już późnym wieczorem. „Hotel też nas zaskoczył, wyglądał na wymarły, bez ogrzewania i zasadniczo bez wody. Po zajęciu pokoi zaczęliśmy „czyścić” instalację wodociągową wypuszczając setki litrów wody prze wszystkie wypływy aby usunąć brązową ciecz zalegającą w rurach. Woda w najlepsze szumiała wypływając ze wszystkich kranów a my, prawie całą grupą, urządziliśmy spotkanie „integracyjne” w holu na piętrze gdzie było cieplej niż w pokojach. Na zewnątrz też było cieplej! Każdy wyjął co miał w bagażu a resztę uzupełniliśmy znakomitą miejscową cytrynówką. W niecałe dwa dni nasza rewelacyjna grupa wypiła cały zapas zgromadzony w hotelowym sklepie, co zadziwiło nawet miejscowych i zmusiło do podjęcia starań o sprowadzenie kolejnej dostawy!”
Z Miżgirja (dawniej Wołowe) zrobiliśmy dwie wycieczki w okoliczne góry. Najpierw do Synewirskiego Parku Przyrodniczego gdzie obejrzeliśmy malownicze jeziorko oraz zwiedzili niezwykle ciekawe muzeum flisu, znajdujące się przy zachowanej klauzie na potoku Ozierjanka. Oprowadzał nas dziadek, którego ojciec był flisakiem i spławiał drewno aż do Dunaju. Dziadek pamiętał z młodości flis i pomimo kłopotów językowych potrafił niezwykle sugestywnie o nim opowiedzieć. (Niestety kilka lat później gwałtowna powódź zniszczyła większość zabudowań i urządzeń.) Drugą wycieczkę zrobiliśmy na ciągnącą się kilkanaście kilometrów połoninę Borżawę. Ponieważ nie było wtedy szlaków ani porządnej mapy, nie mówiąc już o GPS, zorganizowałem przewodnika, którym był młody człowiek z Użgorodu (Sasza?) związany z tamtejszą organizacją ekologiczną. To była świetna wycieczka! „Podejście rozpoczęło się dość późno i okazało się mocno wyczerpujące. Koniec końców dotarliśmy tam gdzie należało a powrót już po ciemku „na krechę” przez las dostarczył mocnych wrażeń. Były one okraszone nieprzebraną ilością górskiego kwiecia w pełnym rozkwicie. Po powrocie do hotelu w Miżgirju około 22.00 zastaliśmy cały personel kuchenny czekający z obiadem na nasz powrót! Niesamowite! Byli mili, uprzejmi i uśmiechnięci mimo, że na obiad spóźniliśmy się kilka godzin.”
Dodam, że na grzbiecie połoniny czekaliśmy z godzinę na podgrupę, która postanowiła zdobyć jej kulminację (Stoh 1608). Oczekiwanie skracał nam śp. Krzysiek Mazurski opowiadając o swojej wyprawie bodaj na Wyspy Cooka.
Rankiem w dniu wyjazdu pojawił się miejscowy akordeonista, który pakowanie umilał nam polskimi i ukraińskimi melodiami.
Wracaliśmy inną drogą, na Stryj, slalomując między potwornymi dziurami, ale udało się dotrzeć do Przemyśla przed odjazdem ostatniego pociągu.
„Po „nastu” latach patrząc jacy byliśmy piękni i młodzi z rozczuleniem wspominamy i brązową wodę w kranach hotelu w Miżgirju, i brak ogrzewania ponieważ pękły rury c.o., i cytrynówkę, i brak oddechu przy zdobywaniu Borżawy.”
(spisane luty 2021)