Toskania 2006
28 kwietnia – 7 maja
Wiosna w Toskanii
Minęły już 4 lata od wycieczki do Toskanii, ale spróbowałem ją sobie przypomnieć i wspomnienie zapisać, zanim jeszcze bardziej wyblaknie.
Na pomysł wyjazdu złożyło się kilka składników: moje stałe zainteresowanie Apeninami, lektura podróżniczych esejów Muratowa i chęć sprawdzenia oferty kolegów z Amici della Natura. To ich dom nad morzem w Cecinie, miał się stać bazą tej wycieczki.
Wyjechaliśmy z Krakowa wieczorem 28 kwietnia i jadąc prawie dobę przybyliśmy póĽnym popołudniem do jednego z tysięcy hoteli położonych nad morzem w okolicy Rimini. Po drodze zrobiliśmy tylko jedną dłuższą przerwę – w Pompozie, gdzie znajduje się ciekawa wczesnochrześcijańska bazylika i gdzie zetknęliśmy się po raz pierwszy z postacią św. Romualda.
Następnego dnia padało, więc zamiast jechać na górską wycieczkę odwiedziliśmy najpierw klasztor La Verna – sanktuarium związane ze św. Franciszkiem, który miał tam pustelnię i w okolicznych lasach bratał się z wilkami. Oprócz samego klasztoru i groty św. Franciszka zrobiliśmy też krótką wycieczkę na szczyt Monte Penna (1283), trafiając po drodze na Skałę Brata Wilka. Masyw Monte Penna to sam południowo-wschodni koniec Parku Narodowego Lasów Kasentyńskich. Głębiej na teren parku wjechaliśmy kierując się do kolejnego klasztoru – tym razem kamedułów – założonego przez św. Romualda w głębi górskich lasów. Znajduje się on kilka kilometrów od miejscowości Camaldoli. Pustelniczy charakter zakonu spowodował, że chroniono lasy w otoczeniu klasztoru i do dzisiaj można tam podziwiać imponujących rozmiarów drzewa.
Z Camaldoli pojechaliśmy już do Ceciny, czyli nad Morze Liguryjskie. Droga zajęła sporo czasu, tak że dotarliśmy na miejsce po ciemku i do tego w strugach deszczu. W tych okolicznościach pierwsze wrażenie, jakie wywarł dom włoskich przyjaciół przyrody było nieco minorowe, chociaż wszyscy wiedzieli, że nie ma co spodziewać się luksusów. Na szczęście zaraz poszliśmy na kolację….. Już pierwsze zetknięcie z kuchnią Franceski wywołało radość, która przez następne dni nie tylko nie osłabła, ale wręcz narastała do granic entuzjazmu. Z kolei Francesca chyba nigdy nie miała tak wdzięcznych i obdarzonych takim apetytem stołowników.
Nadszedł 1 maja, a z nim wycieczka do Pizy i Lukki. Piza, a raczej budowle na Campo dei Miracoli, robi oczywiście wielkie wrażenie, ale w jakiejś mierze jest się na to przygotowanym. Natomiast opasana obronnym murem, doskonale zachowana, urocza Lukka – to niespodzianka.
Kolejny dzień przyniósł górską wycieczkę w Alpy Apuańskie. Przejechaliśmy Carrarę i zaczęliśmy zagłębiać się w wąską dolinę, ze strachem, czy aby za następnym zakrętem autobus nie utknie na wąskim mostku lub pomiędzy domami. Droga okazała się jednak zrobiona „na styk”, a nasi kierowcy bardzo wprawni. Dotarliśmy aż do wioski Resceto, ostatniej osady w dolinie. Zamierzaliśmy wyjść na przełęcz Tambura, ale choć na dole było gorąco to grzbiety i szczyty gór pokrywała zimna mgła, toteż doszliśmy tylko do schroniska (zamkniętego) Conti (1420) i wrócili z powrotem. Alpy Apuańskie usiane są kamieniołomami i zakładami obróbki marmuru. Firmy te wyrzucają nawet niewiele uszkodzone płyty i płytki marmurowe na śmietnik, a czasem po prostu za płot, toteż nasz autobus stał się wkrótce o wiele cięższy od pamiątek.
3 maja to znowu olśniewające zabytki. Najpierw Volterra – stolica alabastru, wydobywanego w okolicy i przerabianego w licznych zakładach i pracowniach rzemieślniczych. Potem San Giminiano – średniowieczne miasteczko z zachowanymi mieszkalnymi wieżami. Naprawdę zdumiewające miejsce! Wreszcie Siena! Może trochę mało było czasu, na chociaż pobieżne zwiedzenie tego rozległego miasta. Mimo zmęczenia nie darowaliśmy jednak w powrotnej drodze miasteczku Monteriggioni, które jest opasane kompletnym pierścieniem murów obronnych.
Nadeszła kolej na Florencję, na którą przeznaczyliśmy cały dzień. Żeby uniknąć korków i zbójeckiego myta na wjeĽdzie do miasta, sprytnie dojechaliśmy do Prato, a następnie podjechali kwadransik pociągiem, wysiadając w samym centrum Florencji, przy Santa Maria Novella. Dalsze zwiedzanie odbywało się w podgrupach, według indywidualnego programu. Turystów było sporo, ale nie takie tłumy jak latem, toteż można było się dostać do muzeów czy na kopułę katedry bez długiego stania w kolejkach.
Ostatni dzień pobytu w Toskanii miał charakter bardziej krajobrazowy. Przez Colline Metallifere (Wzgórza Kruszcowe, część Antyapeninu Toskańskiego) pojechaliśmy do malowniczych ruin klasztoru San Galgano, a następnie zwiedziliśmy urocze miasteczko Massa Maritima. Mieliśmy jeszcze w planie b. polecane przez naszego gospodarza Luciano, starożytności etruskie w Populonii nad morzem, ale okazało się, że nie sposób tam wjechać autokarem, a na kilkukilometrowy spacer nie było już czasu.
6 maja rankiem wyjazd w powrotną drogę. Po serdecznym pożegnaniu z Franceską i Lucianem pojechaliśmy prosto do Wenecji. Tam nastąpiła 8-godzinna przerwa (aby zadośćuczynić przepisom o pracy kierowców), podczas której włóczyliśmy się po Wenecji, chłonąc jej klimat popołudniowy, wieczorny, a wreszcie nocny. Było już dobrze po północy, gdy wyruszyliśmy w ostatni etap podróży do domu